piątek, 4 września 2015

Rozdział IV "Zatruty podarunek"

                Całe następne dwa tygodnie upłynęły Gellertowi na zbieraniu pieniędzy. Chodził po różnych sklepach i innych miejscach, w których mógł zarobić. Sprzątał sklepy i ulice, chodził po domach i reklamował sklepy swoich pracodawców, znalazł także zajęcie na każdy wieczór w „Srebrzystym Smoku”- przygrywał gościom na różnych instrumentach na których wcześniej nauczył się grać, pomagał także Jakubowi przy prowadzeniu oberży. Goście sami dawali mu po kilka knutów, natomiast od Jakuba otrzymywał w zamian po 5 syklów na dzień i wyżywienie gratis. Jedynym czarodziejem, który wówczas wynajmował w karczmie pokój (poza Gellertem oczywiście) był ów dziwny czarodziej, którego zobaczyli podczas pierwszego dnia siedzącego samotnie w rogu izby szynkarskiej. Pewnego wieczoru, kiedy Gellert skończył swój nagrodzony wielkimi brawami (i sporą ilością pieniędzy) koncert na skrzypcach, ów czarodziej przywołał go do siebie. Gellert usiadł na krześle obok niego.
-Jesteś bardzo zdolny i pracowity.- odparł czarodziej.- Nie chciałbyś wykonać kilku dobrze płatnych…zleceń dla mnie?
-A właściwie to kim pan jest?- zapytał zdumiony nieco propozycją nieznajomego Gellert.
-Nazywają mnie Iguana. Jestem wędrownym handlarzem sprzedającym różnego rodzaju towary i usługi. Ale najważniejsze jest to, że solidnie płacę. A ty szykujesz się na naukę w Durmstrangu, prawda?  W takim razie zapewne potrzebujesz pieniędzy…
Gellert spojrzał do swojej torebki w której trzymał pieniądze. Uzbierał już tego sporo, ale nadal brakowało mu choćby na kupno różdżki, na której tak bardzo mu zależało. Nawet więcej niż bardzo. Czuł się bardzo dowartościowany kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem. Jest kimś wyjątkowym. To znaczy, on wiedział że jest kimś wyjątkowym, kimś wielkim, kimś niezwykłym, kimś komu pisana jest wielka przyszłość. Już teraz wiedział, że chce być najlepszy. Że musi szybko nauczyć się władać tymi mocami, które są mu powierzone. Ale nie mógł tego zrobić bez różdżki. Dlatego, po chwili zastanowienia, zapytał czarodzieja:
-Co mam dla pana zrobić?
-Mądry chłopiec!- odparł ze śmiechem Iguana.- Chcę, żebyś udał się do sklepu jubilera. Pracuje tam jako sprzątaczka i pomocnica pewna dziewczyna. Chciałbym, żeby pracowała dla mnie. Przekonaj ją do tego. Przyprowadź ją do mnie, a ja już będę wiedział co z nią zrobić. Nie ważne jak zamierzasz to zrobić, zrób to. Zapłacę ci za to stosem złotych galeonów i może dorzucę coś jeszcze…
Gellert zaczął się zastanawiać, ale nie nad tym czy przyjmie ofertę, tylko nad tym jak ma ją do tego przekonać. W końcu nie robił nic złego. On tylko przedstawiał pewnej osobie ofertę pracy wystawioną przez wędrownego handlarza… Ostatecznie udało mu się wymyślić pewien plan. Kiwnął głową na potwierdzenie przyjęcia oferty i udał się do sklepu jubilera.
                Przez te kilka tygodnia pracy w różnych miejscach Gellert zdążył się już zapoznać z magiczną częścią Budapesztu dość dobrze. Nie musiał więc długo szukać swojego celu. Sklep jubilera znajdował się w centrum miasta. Gellert stanął pod oknem mieszkania właściciela, złapał kamień z podłogi i rzucił go w okno, wybijając szybę. Szybko uciekł i schował się za sąsiednim budynkiem. Stary jubiler wyleciał z domu, zaczął pomstować na „przeklęte dzieciaki” i zaczął biegać po ulicy szukając winowajcy. Gellert wyszedł z ukrycia i stanął u drzwi domu jubilera. Wszedł do niego. Był to dość wysoki dom, ale izba sklepowa była bardzo mała. Naprzeciw drzwi znajdowały się drewniane schody prowadzące do pomieszczeń mieszkalnych, a obok nich stała drewniana lada. Poza tym, cała izba pełna była drewnianych półek, na których rozłożone były różnego rodzaju drogocenne kamienie i inne przedmioty stworzone ręką złotnika. W sklepie nie było żadnego sprzedawcy, była tylko ta dziewczyna o której wspominał Iguana. Była niewiele starsza od niego samego. Miała długie, pofalowane brązowe włosy i duże, zielone oczy. Była dość niska. Miała na sobie długą niebieską suknię i biały fartuch. Na dźwięk dzwonka obwieszczającego przybycie klienta, oderwała się od polerowania złotego naszyjnika i spojrzała na Gellerta.
-Dzień dobry.- odparł Gellert.- Czy mógłbym rozmawiać z właścicielem tego sklepu?
-Pan Buchermann musiał wyjść ze sklepu. W tym momencie zajmuję się nim ja. W czym mogę pomóc?- odpowiedziała dość słodkim i melodyjnym głosem dziewczyna.
-Ach, to się świetnie składa!- wykrzyknął wyraźnie ucieszony Gellert.- Myślę, że szlachetna pani będzie potrafiła lepiej mi doradzić w pewnej sprawie. Otóż pracuję dla pewnego bardzo bogatego człowieka, który przysłał mnie tutaj żebym rozejrzał się za prezentem dla pewnej kobiety. Pani, jako wielka znawczyni kobiecych pragnień i upodobań z całą pewnością pomoże mi w tym bardziej niż sam jubiler.- Gellert cały czas nie pozbywał się tonu kamerdynerskiego, także swoimi gestami świetnie grał postać, w którą się wcielił. Dziewczyna zarumieniła się na jego słowa.
-Och, to bardzo miło z pana strony, że pan tak uważa. Cóż, wydaje mi się że ten naszyjnik z całą pewnością spodobałby się wybrance serca pańskiego pracodawcy.- powiedziała wskazując na naszyjnik, który dopiero co polerowała. Gellert podszedł bliżej, spojrzał najpierw na naszyjnik, a potem na dziewczynę.
-Ależ ten prezent nie jest przeznaczony dla wybranki serca mojego pana!- odparł Gellert.- Prezent ten mój pan zamierza podarować swojej służącej.
-Swojej...służącej?- dziewczyna była wyraźnie zdumiona.
-Tak, swojej służącej.- odparł Gellert, uśmiechając się do dziewczyny, której twarz przypominała teraz ugotowanego buraka.- Chyba pan Buchermann także kupuje pani prezenty, prawda?
Dziewczyna spuściła wzrok nic nie odpowiadając.
-Jeśli nie,- ciągnął dalej Gellert- no to jakim on jest pracodawcą. Przecież każdy szanujący się mężczyzna, a przede wszystkim starszy mężczyzna- tutaj Gellert przybrał ton wielkiego znawcy tematu- który zatrudnia tak młodą, piękną i uzdolnioną kobietę jak pani (wymawiając to ostatnie słowo skłonił się lekko), powinien obsypywać ją drogimi prezentami. Naprawdę, powinna pani podnieść poczucie swojej wartości. Przecież jubiler ma ogromny majątek, a pani płaci zapewne marne grosze. Jeśli pani zechciałaby zmienić pracę na taką, w której będzie doceniana i adorowana, w której poczuje się pani pełnowartościową kobietą, zapraszam aby dziś wieczorem przybyła pani do „Srebrzystego Smoka” i spotkała się z człowiekiem, którego pani wskażę. I dziękuję za polecenie naszyjnika, przekażę tę ofertę mojemu mistrzowi.
Po tych słowach Gellert wyszedł, skłaniając nisko głowę. Kiedy wychodził, zarechotał cicho na widok swojego dzieła (tłum zgromadzony pod oknem jubilera i przysłuchujący się jego wściekłym wrzaskom) i udał się z powrotem do gospody, aby poinformować Iguanę o wynikach swojej pracy. Kiedy opowiedział mu wszystko ze szczegółami, ten tylko się uśmiechnął. Wręczył mu 15 galeonów i pewien list, który polecił pokazać w każdym sklepie, w którym będzie chciał kupić szkolne przybory.

                Gellert był wniebowzięty. Udało mu się zarobić na kupno różdżki! Tylko pozostawała jeszcze kwestia gdzie można ją kupić… Wiedział od Vladimira, że nie kupi jej na pewno tutaj. Poszedł zatem do Jakuba, aby spytać o miejsce gdzie można nabyć różdżkę. Jakub opowiedział mu o Mykewie Gregorowiczu- głównym dostawcy różdżek dla Durmstrangu. Aby się do niego dostać musi skorzystać z sieci Fiuu- wejść do kominka, rzucić proszek i wypowiedzieć miejsce, w które chce się dostać. Za trzy galeony kupił od niego paczkę proszku, stanął w kominku, rzucił proszek i powiedział Sklep Mykewa Gregorowicza!

wtorek, 1 września 2015

Rozdział III "Srebrzysty Smok"

                Śpiący mężczyzna obudził się nieco przestraszony. Na widok Vladimira wstał i zdjął beret.
-Czym mogę panu służyć, panie profesorze?- zapytał mężczyzna, schylając głowę przed Vladimirem.
-Proszę nas podwieźć do „Srebrzystego Smoka”!- odparł Vladimir.
-Oczywiście, panie!- odpowiedział starzec, schylając się jeszcze niżej.- Którym powozem panowie sobie życzą?
-Zwykłym. Nie mam ze sobą zbyt wiele pieniędzy, a musimy jeszcze załatwić kilka spraw.- odpowiedział Vladimir.
Starzec niemal na palcach podbiegł do miejsc przeznaczonych dla koni, a Vladimir poprowadził Gellerta do powozu i pomógł mu wejść. Kiedy Gellert już siedział, spojrzał na to co robi starzec. Zdumiał się widząc, że zachowuje się tak jakby prowadził konia i przypinał go do powozu, jednak żadnego konia nie było. Więc co on prowadził? Gellert poczuł wielką ekscytację.
-Czy te powozy ciągną jakieś niewidzialne konie?- zapytał Vladimira z wyraźnym podnieceniem w głosie.
-Te powozy ciągną testrale. To takie stworzenia przypominające konie, ale niewidoczne dla zwykłych ludzi.- odpowiedział Vladimir.
-Dla zwykłych ludzi?- zapytał Gellert z lekką irytacją w głosie. Pomyślał przecież ja jestem niezwykły, jestem czarodziejem!
-Mogą je zobaczyć tylko ci, którzy byli świadkami czyjejś śmierci.- odpowiedział Vladimir zupełnie tak, jakby wiedział, co Gellert pomyślał. Wiedział? Nie. Nie mógł wiedzieć. Pewnie tylko się domyślał, niepotrzebnie dał po sobie znać taką irytację. Odwrócił się. Nie odzywał się już ani słowem, tylko patrzył na miasto.
Minęła blisko godzina, aż wreszcie powóz zatrzymał się przed jednym z budynków. Był to ostatni budynek przed wyjazdem z miasta. Domy w tej jego części były małe i niskie, niczym nie przypominały tych kilkupiętrowych kamienic z centrum. Niemal wszystkie zbudowane były z drewna, niektóre wyglądały tak, że chyba tylko magia powstrzymywała je przed zawaleniem się. Gellert zwrócił uwagę na kuźnię, w której młot kuł żelazo sam, bez pomocy ludzkiej ręki. Zatrzymali się przed największym z tutejszych budynków i chyba najbardziej zadbanym. Była to wysoka, trzypiętrowa budowla pobudowana z cegły. Miał mnóstwo okien, a drzwi przypominały gotycki portal. Nad nimi piętrzył się wyciosany na kamiennej tabliczce napis Zajazd pod Srebrzystym Smokiem. Vladimir zapłacił woźnicy, po czym powóz odjechał.
-Proszę, wejdź pierwszy.- powiedział Vladimir otwierając Gellertowi drzwi.
                Wewnątrz zajazd wyglądał jak zwyczajna karczma- rozstawionych było kilka stołów różnego rozmiaru, przy końcu izby stała drewniana lada, a obok niej scena. Ściany były białe, podobnie jak budynek od zewnątrz. Na ścianie wisiało koło sternicze, trzy portrety czarodziejów (Gellert rozpoznał, że na pewno nie były to portrety mugolskie, bo postacie na nich się ruszały) i bardzo dziwny, wielki zegar z jedną tylko wskazówką, a wokół jego tarczy wypisane były różne stany emocjonalne, które przechodził zapewne karczmarz… Aktualnie wskazówka skierowana była na gotowość do działania. Przy samej ścianie stały prowadzące na górę schody, a zaraz za nimi futryna, za którą znajdowały się kolejne schody, prowadzące na dół. Za ladą stał karczmarz- niski, gruby i łysy mężczyzna z czarnymi, krzaczastymi wąsami ubrany w białą koszulę i zieloną kamizelkę. Czyścił on ścierką blat lady, na której stała tacka z dwiema szklankami, do których butelka sama nalewała piwo. Kiedy skończyła, tacka ze szklankami wzniosła się w powietrze i poszybowała na stół, przy którym siedziało dwóch czarodziejów grających w karty. Gości aktualnie zbyt wielu nie było. Poza dwójką wspomnianych czarodziejów był jeszcze jeden, stary mag siedzący przy pojedynczym stoliku. Początkowo zwrócił on uwagę Gellerta, bo wyglądał jakoś dziwnie, tak jakby…mrocznie. Miał długie, kruczoczarne włosy trójkątną twarz i czarną pelerynę, ale największą uwagę przyciągały jego oczy wyglądające jak oczy wiedźmy- wąskie i z pomalowanymi na czarno powiekami. Pochłonięty był lekturą jakiejś książki. Obok niego leżał dosyć duży bagaż. Podeszli do karczmarza.
-Dzień dobry, Jakubie. Czy mógłbyś uraczyć mnie i mojego towarzysza śniadaniem? Chciałbym także wynająć pokój dla tego oto młodzieńca. Pomieszka u ciebie do końca wakacji, zanim nie uda się do Durmstrangu.- zagadnął barmana Vladimir.
-Ależ nie ma najmniejszego problemu.- odpowiedział z uśmiechem karczmarz.- Zaraz przyniosę panom śniadanie, proszę usiąść. A wolny pokój też się z całą pewnością znajdzie.
Vladimir poprowadził Gellerta do stołu przy którym usiedli. W zadziwiająco szybkim tempie poszybowały do nich owsianka i szklanki z sokiem owocowym. Gellert dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak bardzo był głodny, przecież nie jadł śniadania, tak szybko opuścili sierociniec. Zjadł wszystko, nie wypowiadając ani słowa. Kiedy obaj się już najedli, Vladimir wyjął z kieszeni kartkę papieru, którą podał Gellertowi.
-Proszę, oto lista przedmiotów których będziesz potrzebował w szkole. Będziesz musiał się w to wszystko zaopatrzyć. Wypisałem też ceny, po jakich wszystkie te przedmioty można kupić w tym mieście. Problem będzie tylko z różdżką, bo na Węgrzech nie ma żadnego wytwórcy różdżek, będziesz musiał zatem nabyć ją za granicą. Spytaj karczmarza, na pewno udzieli ci pomocy. Teraz spójrz- tu Vladimir wyjął z kieszeni trzy monety- jedną złotą, jedną srebrną i jedną brązową.- Te złote to galeony, srebrne to sykle, a brązowe to knuty. Jeden galeon to siedemnaście syklów, a jeden sykl to dwadzieścia jeden brązowych knutów. Te monety możesz sobie zatrzymać, ale to wszystko co mogę dla ciebie zrobić. Do 1 września pozostał jeszcze ponad miesiąc. Sam będziesz musiał zarobić sobie na te wszystkie przedmioty. Poszukaj w mieście pracy, na pewno ktoś cię zatrudni. Taki jest wymóg Durmstrangu- musisz się nauczyć samodzielności i prawdziwie zahartować swoje ciało i swojego ducha.
Gellert nawet nie zdążył nic powiedzieć. Vladimir wstał szybko od stołu, zapłacił karczmarzowi, po czym…zniknął, zupełnie tak samo jak nocą.
                No to pięknie. Jest zostawiony samemu sobie i musi zarobić na akcesoria do szkoły. Zerknął na kartkę, jaką przekazał mu Vladimir.
Wszyscy studenci pierwszego roku powinni posiadać:
Magiczną różdżkę (11 galeonów)
Szatę roboczą (1 galeon, 18 syklów, 12 knutów)
Szatę ceremonialną (16 galeonów, 13 syklów, 15 knutów)
Standardowy zestaw do ważenia eliksirów (w sumie 23 galeony, 12 syklów, 16 knutów)
Podręczniki:
Standardowa Księga Zaklęć I Poziom (2 galeony, 20 syklów)
Teoria Magii Obronnej (18 galeonów, 12 syklów, 9 knutów)
Ciemne moce (22 galeony, 8 syklów)
Dodatkowo, każdy uczeń może posiadać sowę, kota lub ropuchę.
Z wyrazami poważania,
Daniel Arsen, zastępca dyrektora.

Świetnie! No i skąd ja mam zarobić tyle pieniędzy w tak krótkim czasie?- pomyślał Gellert. Wstał od stołu, odebrał od karczmarza klucz od pokoju, po czym poszedł na górę, wszedł do wynajętej mu przez Vladimira izby i położył się na łóżku. Leżał i rozmyślał.

-Przecież to niemożliwe żebym zgromadził tyle pieniędzy w tak krótkim czasie. Musiałbym chyba znaleźć jakiś ukryty skarb, albo obrabować bank… A może, jest jeszcze inne rozwiązanie…

Przypominam, że opowiadanie posiada fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/dlawiekszegodobra