niedziela, 30 sierpnia 2015

PROLOG

                Był gorący, suchy lipcowy wieczór. Nad trawiastą polaną w małym bukowym lasku słońce stawało się już coraz bardziej czerwone, rzucając promyki na liście drzew. Powietrze przecinała grupka szybujących na tle kłębiastych chmur czarnych ptaków, a w wysokiej trawie słychać było śpiew świerszczy. Przez polanę przepływał niewielki strumyk wpływający nieopodal do Dunaju. Było to iście bajkowe miejsce, wręcz wymarzone do wakacyjnego wypoczynku. W to najgorętsze i najbardziej suche lato jakie tylko mieszkańcy okolicy pamiętali mały, czysty strumyk był wręcz źródłem życia, mieszkańcy okolicznych wsi często przychodzili do niego po wodę aby móc napoić swoje zwierzęta i nawodnić pola, bo studnie im powysychały, a jak wygląda deszcz wszyscy już zapomnieli. W upalne dni, szczególnie w niedziele, przychodziło tu mnóstwo ludzi chcących ochłodzić się w wodach strumyku i spędzić miło czas wolny odpoczywając na polanie. Wieczorami często miejsce to stawało się celem wypraw grup młodzieży, którzy rozpalali ognisko i miło spędzali wspólnie czas. Ale nie dzisiaj.

Dzisiaj miejsce to było puste, jeśli nie liczyć wiewiórki która przybiegła tutaj z lasu w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. I nagle, z lasu wyszedł na polanę pewien chłopiec. Miał nie więcej niż jedenaście lat, choć wyglądał na nieco więcej. Był dość wysoki, szczupły, miał dość jasną cerę, duże, zapadnięte w twarz ciemnoniebieskie, wręcz granatowe oczy z czarnymi obwódkami i rzęsami tak długimi, że pozazdrościłaby mu ich niejedna panna. Jego złociste, schludnie uczesane włosy opadały mu na ramiona. Wyglądał na dość zadbanego, ubrany był w ciemne, materiałowe spodnie, pantofle, białą koszulę, czarny krawat i swetrową kamizelkę. Stanął na skraju polany i rozejrzał się, aby się upewnić że nikogo nie ma. Tego wieczoru chciał być sam. Miał dość paskudny dzień, bo z zupełnie sobie nie znanych przyczyn, kiedy próbował wyrwać się z uścisku swojej opiekunki z sierocińca która próbowała obciąć mu te „niemęsko wyglądające włosy”, jej nożyczki się nagle złamały. Oczywiście został oskarżony o umyślne osłabienie metalu (zupełnie jakby wiedział jak ma to zrobić…) i dostała mu się za to porządna chłosta. Nie chciał nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, po kolacji kiedy powinien siedzieć już do rana w swojej izdebce, wymknął się przez okno aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Znał doskonale tę leśną polanę, było to jego ulubione miejsce. Uwielbiał siadać na pobliskiej skale i wpatrywać się godzinami w bieg strumyka. Ale chciał być przy tym absolutnie sam, dlatego zabrał ze sobą scyzoryk, który kiedyś dostał na urodziny i który był najcenniejszą rzeczą jaką posiadał, udał się do pobliskiej wioski i odciął sznur do którego uwiązany był niezwykle agresywny byk. Był przekonany, że wieśniacy zajęci uganianiem się za niespokojnym zwierzęciem nie będą zakłócać jego spokoju na polanie. Kiedy zatem zobaczył, że polana jest pusta, podszedł do swojej ulubionej skały nad strumykiem, usiadł na niej, po czym utkwił spojrzenie w strumyku. Rozpłakał się. Tutaj mógł to robić spokojnie. Gdyby w sierocińcu został przyłapany na płakaniu, nie dostałby jedzenia przez dwa dni za „zachowanie niegodne prawdziwego mężczyzny”. Chwycił swój scyzoryk i zaczął rysować nim po ziemi. A do tworzenia sztuki miał wielki talent- świetnie rysował, potrafił też grać na skrzypcach, a w długie wieczory i bezsenne noce wymykał się ze swojej izdebki do pokoju sekretarki sierocińca i wykradał jej papier. Wracał z nim do siebie, siadał przy biurku, wyjmował z szuflady pióro, które kiedyś znalazł podczas wycieczki na wieś i kałamarz ze zrobionym przez niego własnoręcznie „atramentem” z czarnych jagód, które zebrał nad Dunajem i zaczynał pisać. Uwielbiał to robić. Robił to właściwie codziennie od pewnego feralnego dnia, od którego to wszystko się zresztą zaczęło, od kiedy zaczęły się dziać wokół niego te wszystkie dziwne rzeczy. Było to po tym jak miał osiem lat i niania przyszła do niego aby przeczytać mu bajkę na dobranoc. Zauważył w jej ręku nową książkę, która z całą pewnością nie pochodziła z biblioteczki sierocińca. Napis na okładce wskazywał, że są to baśnie autorstwa nieznanego mu pisarza o nazwisku Bard Beedl. Usłyszał wtedy historię o trzech braciach, którzy oszukali śmierć i zawładnęli stworzonymi przez nią bardzo potężnymi przedmiotami- różdżką, która swojego posiadacza czyniła niepokonanym, kamieniem, który wzywał zmarłych zza grobu oraz peleryną, która czyniła swojego posiadacza niewidocznym. Był tak zafascynowany historią o braciach Perevell, że podczas wolnego czasu uwielbiał bawić się z kolegami, odtwarzając historię spotkania braci ze śmiercią. I podczas jednej z takich zabaw zdarzyło się coś bardzo nieoczekiwanego. Otóż podczas odgrywania sceny zabijania Antiocha dla odebrania mu Czarnej Różdżki jego przyjaciel Simon podniósł z podłogi ostro zakończony kamień i, bez absolutnie żadnego udawania czy przesady, próbował naprawdę poderżnąć mu gardło. Na całe szczęście, ich zabawie przyglądała się opiekunka i odepchnęła Simona od niego. Zapytany o to dlaczego próbował to zrobić Simon odpowiedział:

-On nie grał fair! Złamał zasady! To wszystko miało być na niby, tym czasem kiedy on machnął Czarną Różdżką aby pokazać jej siłę, upadłem! To miało być na niby, a skoro on powalił mnie nie na niby, to myślałem, że powinienem go też naprawdę zabić!

          Było to tak niewiarygodne, że oczywiście nikt mu nie uwierzył. Nie mogli oskarżyć o usiłowanie morderstwa tak małego dziecka, ale obaj zostali rozdzieleni, zabroniono im wspólnych zabaw, a niania przestała czytać im baśnie Beedla. Oczywiście sam mu nie uwierzył, ale nie mógł o tym tak łatwo zapomnieć- jak to możliwe, że ja to zrobiłem zwykłym podniesionym z ziemi badylem? Takie myśli nie dawały mu spokoju, tym bardziej że od tej chwili zaczęło być takich niewiarygodnych zdarzeń jeszcze więcej, a to z nożyczkami było kolejnym.

                
          Chłopiec siedział i rysował swoim scyzorykiem po ziemi i skałach aż do kiedy słońce nie zaszło. Rysował zawsze jakieś dziwne kształty, których sam do końca nie rozumiał, nie mniej uwielbiał je rysować i uwielbiał na nie patrzeć. Kiedy słońce schowało się już całkowicie i niebo pokryła ciemność, podpisał swoje dzieło swoim imieniem i nazwiskiem GELLERT GRINDELWALD i wrócił do swojej izdebki w sierocińcu. Wdrapał się do pokoiku przez otwarte okno, zamknął je i chciał już iść spać, jednak kiedy tylko się odwrócił, zobaczył coś, co wyraźnie nim wstrząsnęło, co sprawiło że przez najbliższe kilkanaście sekund stał jak wryty w ziemię nie mogąc wydusić ani słowa.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz