Był
gorący, suchy lipcowy wieczór. Nad trawiastą polaną w małym bukowym lasku
słońce stawało się już coraz bardziej czerwone, rzucając promyki na liście
drzew. Powietrze przecinała grupka szybujących na tle kłębiastych chmur
czarnych ptaków, a w wysokiej trawie słychać było śpiew świerszczy. Przez
polanę przepływał niewielki strumyk wpływający nieopodal do Dunaju. Było to
iście bajkowe miejsce, wręcz wymarzone do wakacyjnego wypoczynku. W to
najgorętsze i najbardziej suche lato jakie tylko mieszkańcy okolicy pamiętali
mały, czysty strumyk był wręcz źródłem życia, mieszkańcy okolicznych wsi często
przychodzili do niego po wodę aby móc napoić swoje zwierzęta i nawodnić pola,
bo studnie im powysychały, a jak wygląda deszcz wszyscy już zapomnieli. W
upalne dni, szczególnie w niedziele, przychodziło tu mnóstwo ludzi chcących
ochłodzić się w wodach strumyku i spędzić miło czas wolny odpoczywając na
polanie. Wieczorami często miejsce to stawało się celem wypraw grup młodzieży,
którzy rozpalali ognisko i miło spędzali wspólnie czas. Ale nie dzisiaj.
Dzisiaj miejsce to było puste,
jeśli nie liczyć wiewiórki która przybiegła tutaj z lasu w poszukiwaniu czegoś
do jedzenia. I nagle, z lasu wyszedł na polanę pewien chłopiec. Miał nie więcej
niż jedenaście lat, choć wyglądał na nieco więcej. Był dość wysoki, szczupły,
miał dość jasną cerę, duże, zapadnięte w twarz ciemnoniebieskie, wręcz
granatowe oczy z czarnymi obwódkami i rzęsami tak długimi, że pozazdrościłaby
mu ich niejedna panna. Jego złociste, schludnie uczesane włosy opadały mu na
ramiona. Wyglądał na dość zadbanego, ubrany był w ciemne, materiałowe spodnie,
pantofle, białą koszulę, czarny krawat i swetrową kamizelkę. Stanął na skraju
polany i rozejrzał się, aby się upewnić że nikogo nie ma. Tego wieczoru chciał
być sam. Miał dość paskudny dzień, bo z zupełnie sobie nie znanych przyczyn,
kiedy próbował wyrwać się z uścisku swojej opiekunki z sierocińca która próbowała
obciąć mu te „niemęsko wyglądające włosy”, jej nożyczki się nagle złamały.
Oczywiście został oskarżony o umyślne osłabienie metalu (zupełnie jakby
wiedział jak ma to zrobić…) i dostała mu się za to porządna chłosta. Nie chciał
nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, po kolacji kiedy powinien siedzieć już do
rana w swojej izdebce, wymknął się przez okno aby zaczerpnąć świeżego
powietrza. Znał doskonale tę leśną polanę, było to jego ulubione miejsce. Uwielbiał
siadać na pobliskiej skale i wpatrywać się godzinami w bieg strumyka. Ale
chciał być przy tym absolutnie sam, dlatego zabrał ze sobą scyzoryk, który
kiedyś dostał na urodziny i który był najcenniejszą rzeczą jaką posiadał, udał
się do pobliskiej wioski i odciął sznur do którego uwiązany był niezwykle
agresywny byk. Był przekonany, że wieśniacy zajęci uganianiem się za
niespokojnym zwierzęciem nie będą zakłócać jego spokoju na polanie. Kiedy zatem
zobaczył, że polana jest pusta, podszedł do swojej ulubionej skały nad
strumykiem, usiadł na niej, po czym utkwił spojrzenie w strumyku. Rozpłakał
się. Tutaj mógł to robić spokojnie. Gdyby w sierocińcu został przyłapany na
płakaniu, nie dostałby jedzenia przez dwa dni za „zachowanie niegodne
prawdziwego mężczyzny”. Chwycił swój scyzoryk i zaczął rysować nim po ziemi. A
do tworzenia sztuki miał wielki talent- świetnie rysował, potrafił też grać na
skrzypcach, a w długie wieczory i bezsenne noce wymykał się ze swojej izdebki
do pokoju sekretarki sierocińca i wykradał jej papier. Wracał z nim do siebie,
siadał przy biurku, wyjmował z szuflady pióro, które kiedyś znalazł podczas
wycieczki na wieś i kałamarz ze zrobionym przez niego własnoręcznie „atramentem”
z czarnych jagód, które zebrał nad Dunajem i zaczynał pisać. Uwielbiał to
robić. Robił to właściwie codziennie od pewnego feralnego dnia, od którego to
wszystko się zresztą zaczęło, od kiedy zaczęły się dziać wokół niego te
wszystkie dziwne rzeczy. Było to po tym jak miał osiem lat i niania przyszła do
niego aby przeczytać mu bajkę na dobranoc. Zauważył w jej ręku nową książkę,
która z całą pewnością nie pochodziła z biblioteczki sierocińca. Napis na
okładce wskazywał, że są to baśnie autorstwa nieznanego mu pisarza o nazwisku Bard
Beedl. Usłyszał wtedy historię o trzech braciach, którzy oszukali śmierć i
zawładnęli stworzonymi przez nią bardzo potężnymi przedmiotami- różdżką, która
swojego posiadacza czyniła niepokonanym, kamieniem, który wzywał zmarłych zza
grobu oraz peleryną, która czyniła swojego posiadacza niewidocznym. Był tak
zafascynowany historią o braciach Perevell, że podczas wolnego czasu uwielbiał
bawić się z kolegami, odtwarzając historię spotkania braci ze śmiercią. I
podczas jednej z takich zabaw zdarzyło się coś bardzo nieoczekiwanego. Otóż
podczas odgrywania sceny zabijania Antiocha dla odebrania mu Czarnej Różdżki
jego przyjaciel Simon podniósł z podłogi ostro zakończony kamień i, bez
absolutnie żadnego udawania czy przesady, próbował naprawdę poderżnąć mu
gardło. Na całe szczęście, ich zabawie przyglądała się opiekunka i odepchnęła
Simona od niego. Zapytany o to dlaczego próbował to zrobić Simon odpowiedział:
-On nie grał fair! Złamał zasady! To wszystko miało być na
niby, tym czasem kiedy on machnął Czarną Różdżką aby pokazać jej siłę, upadłem!
To miało być na niby, a skoro on powalił mnie nie na niby, to myślałem, że
powinienem go też naprawdę zabić!
Było to tak niewiarygodne, że oczywiście nikt mu nie
uwierzył. Nie mogli oskarżyć o usiłowanie morderstwa tak małego dziecka, ale
obaj zostali rozdzieleni, zabroniono im wspólnych zabaw, a niania przestała
czytać im baśnie Beedla. Oczywiście sam mu nie uwierzył, ale nie mógł o tym tak
łatwo zapomnieć- jak to możliwe, że ja to zrobiłem zwykłym podniesionym z ziemi
badylem? Takie myśli nie dawały mu spokoju, tym bardziej że od tej chwili
zaczęło być takich niewiarygodnych zdarzeń jeszcze więcej, a to z nożyczkami
było kolejnym.
Chłopiec
siedział i rysował swoim scyzorykiem po ziemi i skałach aż do kiedy słońce nie
zaszło. Rysował zawsze jakieś dziwne kształty, których sam do końca nie
rozumiał, nie mniej uwielbiał je rysować i uwielbiał na nie patrzeć. Kiedy
słońce schowało się już całkowicie i niebo pokryła ciemność, podpisał swoje
dzieło swoim imieniem i nazwiskiem GELLERT GRINDELWALD i wrócił do swojej
izdebki w sierocińcu. Wdrapał się do pokoiku przez otwarte okno, zamknął je i
chciał już iść spać, jednak kiedy tylko się odwrócił, zobaczył coś, co wyraźnie
nim wstrząsnęło, co sprawiło że przez najbliższe kilkanaście sekund stał jak
wryty w ziemię nie mogąc wydusić ani słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz