Tej
nocy Gellert spał bardzo mocno. Zupełnie jakby to była najlepsza noc z jego
życiu. No bo była… A przynajmniej z dotychczasowych, które przeżył… Jest
czarodziejem i opuści sierociniec, uda się do świata, w którym wszyscy będą go
rozumieć i nie będzie musiał się niczego bać! Ze snu wyrwał Gellerta dzwoneczek
wyczarowany przez Vladimira. Gellert obudził się, przeciągnął, przetarł oczy i
usiadł na łóżku. Pod ścianą, na bujanym krześle (które nie wiadomo skąd się
tutaj wzięło) siedział Vladimir i czytał gazetę, której nagłówek głosił Prorok codzienny. Ale to nie sama gazeta
była tym, co najbardziej zdumiało Gellerta. Wielka fotografia na pierwszej
stronie przedstawiała mężczyznę śmiejącego się i obracającego w rękach gęsie
pióro. Ale…jak to możliwe? Fotografie się ruszają? Gellert jeszcze raz przetarł
oczy, tym razem ze zdumienia, lecz i tym razem zobaczył dokładnie to samo. Nie
mogło być mowy o pomyłce. To zapewne kolejny obiekt ze świata czarodziejów.
Uśmiechnął się. Vladimir wynurzył czoło zza gazety i spojrzał na gapiącego się
na fotografię Gellerta.
-Dzień dobry, Gellercie. Jak ci się spało?- zapytał
Vladimir, zwijając gazetę w rulonik i chowając ją do wewnętrznej kieszeni
swojego płaszcza.
-Witaj, Vladimirze. A spałem… dobrze i spokojnie jak nigdy…- odpowiedział Gellert, dopiero teraz zastanawiając się nad tym, że świetnie się wyspał, nawet nie odczuwał tego jak niewygodna była jego stara prycza. Vladimir najwidoczniej to zauważył, bo uśmiechnął się szeroko i odparł:
-Witaj, Vladimirze. A spałem… dobrze i spokojnie jak nigdy…- odpowiedział Gellert, dopiero teraz zastanawiając się nad tym, że świetnie się wyspał, nawet nie odczuwał tego jak niewygodna była jego stara prycza. Vladimir najwidoczniej to zauważył, bo uśmiechnął się szeroko i odparł:
-Naleśniki, które ci wczoraj dałem były nasycone Eliksirem Słodkiego Snu.
A zatem to znowu robota magii… Gellert nie wiedział
dlaczego, ale każdy kontakt z czarami wywoływał u niego błogość, z każdym takim
przeżyciem czuł, że teraz już w pełni należy do nowego świata, że ten stary
świat pozamagiczny, który przyniósł mu tyle smutku, bólu i cierpienia znika już
z jego życia i wiedział jedno- cokolwiek miałoby się w jego życiu wydarzyć, on
nie chce mieć już nic do czynienia z tym światem. Nienawidził go.
-Co teraz zrobimy?- zapytał Gellert ciągle uśmiechającego
się do niego Vladimira.
-Teraz się ubierz, a potem wyruszamy. Musimy szybko stąd odejść, zanim cały sierociniec się pobudzi. Weź wszystko, co ci jest potrzebne. Już nigdy tu nie wrócisz, jeśli sam nie wyrazisz takiej woli.
-Teraz się ubierz, a potem wyruszamy. Musimy szybko stąd odejść, zanim cały sierociniec się pobudzi. Weź wszystko, co ci jest potrzebne. Już nigdy tu nie wrócisz, jeśli sam nie wyrazisz takiej woli.
To była właśnie rzecz, jaką Gellert chciał teraz usłyszeć-
już nigdy nie będzie musiał tu wracać! Wstał szybko, zdjął z krzesła leżący tam
jego mundurek, w który się szybko ubrał, wyjął też z szafki nocnej swoją
podróżną torbę, w którą zapakował swój ulubiony scyzoryk z którym nigdy się nie
rozstawał, swoje gęsie pióro, papier który chował w szufladzie biurka a także
własnoręcznie zrobiony atrament. To było wszystko, co miał.
-Jestem gotowy!- odparł zdecydowanie Gellert.
-Doskonale. Chodź, czeka nas długa droga!
-Doskonale. Chodź, czeka nas długa droga!
Wyszli
z sierocińca i podążali dalej kamienną uliczką. Podczas podróży, Gellert
wypytywał Vladimira o świat czarodziejów. Vladimir opowiadał mu wszystko z tak
samo wielkim przejęciem, z jakim Gellert go słuchał. Opowiadał mu o czarach,
różdżkach, eliksirach, Ministerstwie Magii, Banku Gringotta, o czarodziejskich
grach, o magicznych stworzeniach i roślinach- jednym słowem, o wszystkim.
Opowiedział mu też o szkole magii, do której Gellert miał uczęszczać. Nosiła
ona nazwę Durmstrang. Był to ponoć stary, założony ponad sześćset lat temu
magiczny instytut. Znajdował się w starym, drewnianym zamku otoczonym górami i
jeziorami. Vladimir nie chciał jednak zdradzić Gellertowi gdzie to jest, mówiąc
że to tajemnica. Gellert nie bardzo rozumiał jak miał się dostać do szkoły, o
której położeniu nie miał pojęcia. Wierzył jednak, że kiedy przyjdzie czas, na
pewno się tam dostanie… Usłyszał też, że szkoła ta nie jest popularna w
Europie. Najwięcej czarodziejskich rodzin wysyła swoje dzieci do jakiejś
brytyjskiej szkoły o nazwie Hogwart. Durmstrangu większość czarodziejów się
boi, uważają że ta szkoła wychowuje czarnoksiężników. Vladimir jednak zapewniał Gellerta, że to
nieprawda, że to tylko plotki. Durmstrang ma wychować zdolnych i twardych
czarodziejów, którzy potrafią się odnaleźć w każdej życiowej sytuacji, a nie
wciskać im do głowy takie do niczego nie potrzebne bzdury, jak to się robi w
Hogwarcie. Gellert słuchał tego wszystkiego z wielkim zainteresowaniem i nie
mógł się doczekać początku roku szkolnego, aż wreszcie nauczy się magii.
Rozmawiali
bardzo długo i Gellert był tak pochłonięty tą rozmową, że nie zwracał nawet
uwagi na to, co dzieje się dookoła. Więc kiedy wreszcie skończyli był zaskoczony
gdzie się znaleźli. Stali przy ulicy prowadzącej do Budapesztu. Gellert
doskonale znał to miasto, bardzo często chodził tu z wycieczką razem z innymi
dziećmi z sierocińca. Bardzo lubił tu przychodzić, bo to miasto zawsze żyło.
Vladimir poprowadził go drogą prowadzącą na główny rynek, ale tuż przed nim
skręcili w boczną uliczkę. Przeszli parę metrów i znaleźli się nad brzegiem
Dunaju, a konkretnie w miejscu, gdzie przycumowane były łódki. Swoim gestem
Vladimir zaprosił Gellerta aby ten wsiadł do łodzi, po czym odwiązał ją i obaj
ruszyli rzeką w kierunku centrum. Dotarli pod Most Łańcuchowy łączący obie
części miasta. I wtedy stało się coś dziwnego.
Vladimir podpłynął pod filar
mostu i stuknął kilka razy swoją laską w ścianę. Gellert aż wybałuszył oczy ze
zdumienia. Ściana nagle stała się przeźroczysta, a przez nią widać było nie
miasto, lecz podążającą gdzieś dalej inną rzekę. Wpłynęli tam. Gellert
początkowo był tak zdumiony, że dopiero po kilku minutach zwrócił uwagę na
fakt, że Vladimir wcale nie wiosłuje, nie niesie ich też żaden prąd, bo
podziemna rzeka którą płynęli nie była rwąca, była spokojna, a jednak… płynęli.
W końcu zauważyli pojawiające się na końcu tunelu coraz wyraźniejsze światło.
Kiedy podziemna rzeka się skończyła, wysiedli z łodzi, a ta sama odpłynęła z
powrotem. Znaleźli się chyba w innej części miasta, niedostępnej dla zwykłych
ludzi. Chodzili tutaj dziwnie ubrani i dziwnie zachowujący się ludzie. Ubrani
byli w peleryny i tiary, kilku miało na ramionach sowy. Gellert zorientował
się, że to czarodzieje i znalazł się wreszcie w ich świecie, w swoim świecie.
Vladimir poprowadził go do
miejsca, w którym Gellert rozpoznał stajnię. Ale w stajni nie było żadnych
koni. Miejsca w których powinny one być były puste, choć rozsypane było siano a
wanny z wodą dla koni były napełnione. Na podwórzu znajdowało się mnóstwo różnego
rodzaju konnych powozów- od towarowych, przez zwykłe powozy przewożące ludzi,
aż do luksusowych karet. Na krześle drzemał sobie pewien mężczyzna, ubrany w
portki i kamizelkę, z beretem na głowie i gęstą, siwą brodą. Vladimir podszedł
do niego, potrząsnął jego ręką.
Dzieki za dedyk ;) . Lecz mi sie tylko nie zgadza Bank Gringotta, on lezy w Anglii. Mogles wymyslec inny. I jestem czytelnikiem, nim, nie nia.
OdpowiedzUsuńOk, przepraszam, ciężko było odszyfrować płeć po tym nicku :) A Bank Gringotta musi mieć jeden oddział? Hagrid mówił Harremu że to jest jedyny bank czarodziejów, a Bill Weasley pracował dla Grigotta w Egipcie. Zatem nie musi to być tylko angielski bank :)
Usuń